O pułapkach bibliometrycznych

Dziękuję dockanowi za zwrócenie uwagi na nowy wpis prof. Śliwerskiego. Postanowiłem go opisać, bo jest świetnym przykładem przykładem, jak nie należy wykorzystywać bibliometrii.

 

Otóż profesor-pedagog, myślę, że z nutą rozczarowania, donosi o nowych członkach-korespondentach PAN. Siedmioro członków, żadnego pedagoga, a na dodatek, uwaga, wszyscy z niższym indeksem h niż kandydat pedagogów. Tak, tak, nie trzeba się tu za bardzo domyślać, kandydatem z najwyższym indeksem h, którego wymienia profesor, jest sam prof. dr hab. Bogusław Śliwerski. I co? No nic. Nie wybrali. (Nie będę opisywał dyskusji Sławka i Macieja pod wpisem, bo pękam ze śmiechu).

 

I tu wkraczam ja z komentarzem. Bibliometria jest wartościowym wskaźnikiem jakości dorobku uczonego, ale tylko pod warunkiem, że umiemy ją stosować. Pozakontekstowe wymienianie indeksu h nie ma sensu i indeks h nierówny indeksowi h. Bowiem inny jest h osoby publikującej w najlepszych czasopismach na świecie, a inny osoby, która jeszcze nie przebiła się ze swymi publikacjami do świata, np. jak prof. Śliwerski. Ba, indeks h niewiele nam też mówi na temat tego, co ważnego badacz publikuje. I zamiast epatować swoim h=21, profesor-pedagog mógłby się zastanowić, jakie publikacje składają się na ten fantastyczny wynik.

 

Co więcej, cynik we mnie zastanowiłby sie również nad tym, ile z tego h przypada na cytowanie członka prezydium Centralnej Komisji, który co rusz opowada, co ceni w pedagogice, a czego nie ceni. Innymi słowy, gdybym był pedagogiem, cytowałbym profesora Śliwerskiego na potęgę, starając sie nie ominąć żadnej jego książki, odnosząc się przynajmniej do co drugiego artykułu. A może i częściej.

 

Chyba starczy na temat bibliometrii.