O trzech braciach co doktoraty pisali

Marek Wroński opublikował nowy artykuł w Archiwum nieuczciwości. Czytałem nie wierząc oczom, trochę żałuję, że przeczytałem, bo chyba wolałem nie wiedzieć, że takie rzeczy mają miejsce. W największym skrócie: w pracy doktorskiej jeden brat dokonuje plagiatu, czerpiąc z doktoratu drugiego brata, odkrywa to jednak trzeci brat i przynosi na obronę, zarzucając bratu plagiat. Brata-plagiatora broni ojciec, który też pracuje na tym samym wydziale, co bracia.

 

Jednak tekst prof. Wrońskiego nie jest ciekawy ze względu na to, że z voyeurystycznym zacięciem czytamy o rozpadzie rodziny. To jest bardzo smutna część artykułu. Niesamowite jest, ponownie, to, jak reaguje instytucja i profesura. I tutaj ręce opadają. Recenzentka obu doktoratów, która idzie w zaparte, bo przecież tytuły są inne, burzliwa debata nad tym, czy ojciec doktoranta (i jego pełnomocnik) powinien głosować nadd nadaniem stopnia; ekspert, który na radzie wydziału mówi, że jest plagiat, ale przecież ekspertyza nie jest jednoznaczna. Ludzie, gdzie my jesteśmy, do x!%y@ nędzy?!

 

Nie, to nie koniec. Wreszcie zabrał głos prof. Marek Skomorowski.

 

Stwierdził, że nie zna opinii prof. Pytlaka, bo zaproszenie na posiedzenie dostał 48 godzin temu – bez tej opinii. Chciał się odnieść do braku cytowania, czy też zbyt małej liczby cytowań pracy Adama Głowacza.

 

Eeee??!?! Adam to ten brat, z którego doktoratu brat-doktorat czerpał, jak ze swojego. Ale odezwał się też prof. Leszek Kotulski, który

 

zapytał, czy rzeczywiście zaczerpnięcie dużego akapitu bez cytowania jest plagiatem? 

 

I ja rozumiem, że nie ma granicy uczciwości, ale może chociaż granica smaku? Nie? To poczucia absurdu? Na koniec perełka. Podczas obrony wypowiedzieli się prof. Zydroń i prof. Kowalewski i

 

zwrócili uwagę przedmówcy, że trzymał rękę w kieszeni i zachowuje się niekulturalnie

 

I ja bym tylko zapytał: co wy macie z tymi kieszeniami, do ciężkej cholery?! To był ten kluczowy element osoby zarzucającej plagiat? A Panowie Profesorowie sprawdzili, czy czasem nie miał brundych butów? Przecież to by go dyskwalifikowało kompletnie.

 

Czytałem artykuł Wrońskiego i przeniosłem się w świat, którego nie chciałem poznać. Każdą nieuczciwość można (probować) przegadać, a każde świństwo uznać za drobnostkę. Nie ma tak debilnego i nieuczciwego argumentu, którego nie da się użyć.

 

Prof. Wroński do końca trzymał w napięciu. Czytając obstawiałem, że doktorat jednak przeszedł. No przecież tytuł był inny, nie? Okazuje się, że padł. Warto jednak podkreślić, że aż pięcioro członków rady wydziału uznało, że praca, której „od 25% do 70% zostało dość prosto skopiowane z pracy referencyjnej” może być podstawą do nadania stopnia doktora. 

 

Zostawiam Państwa z tą myślą.