Na szybko piszę o kilku mailach, które dostałem w sprawie poprzedniego postu. Maile wspierające, ale i dodające swoje. Dwie sprawy w szczególności. Po pierwsze, studenci nie mają MS Office, bo ich na to nie stać, a nie wszystkie uczelnie zapewniają dostęp do tych programów. Szczególnie dostęp off-line.
Drugi problem jest ciekawszy. Otóż gdy prorektor UW wypowiedział się krytycznie na temat zajęć on-line, odezwał się Twitterze chyba adiunkt (nie pamiętam już), który zachęcał rektora do tego, by wziął od uwagę, że on ma małe mieszkanie i dwójkę małych dzieci w tymże mieszkaniu. I dzielne prowadzenie zajęć synchronicznych nie wchodzi w rachubę. Nie jestem pewien, czy Pan Prorektor przyjął to do wiadomości.
Z kolei dostałem też dokument jednego z zamkniętych uniwersytetów brytyjskich. Rektor pisze, że oczekiwanie, by pracownicy wzięli się do pracy synchronicznej on-line jest niepoważne. Ludzie są obecnie w domu, często z dziećmi, którymi się muszą zająć. Nie da się im powiedzieć, by zamknęli dzieci do piwnicy podczas gdy mama/tata szybko zrobi zajęcia. Bardzo żałuję, że jeszcze nie usłyszałem o takiej uczelni w Polsce.
Ale dostałem też kilka maili ze szkół. Zdesperowani nauczyciele, którzy albo sami, albo ich koledzy nie mają zielonego pojęcia, jak ugryźć uczenie. Nie tylko dlatego, że są dzieci bez komputera, ale również dlatego, że oni sami mają pojęcie o komputerze mętne.
Oby to wszystko skończyło się w przewidywalnej przyszłości.