Ocena z mainstreamu

Jeszcze jeden post z tweetu prof. Jaskułowskiego. Tym razem Profesor wskazuje na uzależnienie oceny parametrycznej uczelni od wysokości zdobytych grantów. Sam pomysł nie jest oczywiście nowy. Wielokrotnie brałem udział w dyskusjach na ten temat, które wskazywały na takie rozwiązanie w Wielkiej Brytanii. Mnie jednak uderza co innego.  Otóż moim zdaniem mechanistyczna parametryzacja fundowana nam od lat przez MNiSW weszła na nowy poziom absurdu. 

 

Nie ma bowiem żadnego sensu, by punktować wysokość uzyskanych grantów nie uwzględniając kontekstu dyscyplinarnego. Nawet zakładając, że można porównywać fundusze na postdoka w różnych dyscyplinach (co wskazano na Twitterze), to jednak w każdym  porównywaniu filozofowie muszą przegrać z fizykami i farmakologami, bo taka jest 'natura rzeczy’.I nie przekonuje mnie to, że nie ma bezpośrednich porównań między dyscyplinami. Granty w filozofii to zupełnie co innego niż granty w medycynie. I przeciętny projekt w medycynie musi kosztować więcej niż w filozofii (a jeśli nie kosztuje, to powinniśmy się bardzo bać o stan polskiej medycyny badawczej).

 

Ale mam też parę uwag co do sensowności oceniania wysokości funduszy na granty. Nie podoba mi się to i to nie podoba bardzo. Na Twitterze napisano również, że

 

prestiżowe nie są granty, ale odkrycia naukowe.

 

I moim zdaniem warto o tym pamiętać. Jakiś czas temu przeczytałem, że w medycynie najlepsze artykuły nie mają podziękowań dla fundacji finansujących badania. Nie wiem, czy to prawda, wiem jednak, że nie wszystkie granty kończą się epokowymi, a nawet zwykłymi odkryciami. Co więc oceniamy? Umiejętność pisania grantów? Umiejętność wpisywania się w mainstream metodologiczny i modę badawczą? Mam duże wątpliwości co do tego, czy te umiejętności warto oceniać i czy powinny być przedmiotem parametryzacji.

 

PS. Kilka dni temu znajomy prawnik odradził mi napisania postu. Taki mamy klimat.