Nie mogę nie odnieść się do tego, co napisał o tym blogu Prof. Śliwerski.
Zanim przejdę do meritum, parę słów o języku Pana Profesora. Otóż zechciał Pan Profesor napisać o 'sfrustrowanych doktorach’, którzy uprawiają 'czarną propagandę’. Mój blog jest 'ględzeniem’, a także 'paplaniem’, niczego od siebie nie wymagam, na dodatek, Profesor implikuje, jestem 'frustratem’, 'nieudacznikiem’ czy też 'gościem z kompleksem’. Na dodatek 'chorobliwie zaglądam’ na strony CK, jestem 'besserwisserem’. Nieźle!!
Najwyraźniej Pan Profesor już zapomniał, co to jest polemika. I zamiast się odnieść do tego, co napisałem, atakuje mnie osobiście. Zaiste piękny to przykład dla podopiecznych i innych pedgagów. Nie ma jak rzucić parę insynuacji – może coś się przyczepi, a argumentować już nie trzeba. Bo jeśli chodzi o argumentację, to tejże we wpisie Profesora Śliwerskiego nie ma. Niewątpliwego smaczku dodaje to, że te inwektywy pochodzą od profesora, tak, tak, pedagogiki.
I tu chciałem się odnieść do owego meritum. Tyle że owego meritum nie ma. Ot, po prostu, według Pana Profesora, termin to nie termin, bo to 'termin instrukcyjny’. Wydaje się jednak, że Pan Profesor się pomylił: chodzi chyba o 'termin aspiracyjny’!
Wpis Profesora Śliwerskiego zasmucił mnie i zdziwił. Zasmuciła i zdziwiła mnie łatwość, z jaką przychodzi członkowi, podobno, elity polskiej nauki, rzucić błotem. Nie zna mnie Pan Profesor, nie wie o mnie nic, a posuwa się do insynuacji, że jestem chory psychicznie oraz do tego, że nie prowadzę badań naukowych (nie wiem, jak Pana Profesora, jeśli miałoby mnie dotknąć, to raczej to drugie). Nie czuję się jednak obrażony. Inwektywy zamiast polemiki nie obrażają, z pewnością jednak dają świadectwo.
I na koniec: napisałem komentarz pod wpisem Pana Profesora. Zostałem potraktowany protekcjonalnie. Mojej równie protekcjonalnej odpowiedzi Pan Profesor zdecydował się nie dopuścić. Majestat nie pozwolił?
Pozwolę sobie zamieścić tę odpowiedź na blogu Pana Profesora. O reakcji poinformuję.