Ten wpis będzie powtórką do imentu przerobionych argumentów na temat habilitacji. Jednak w ostatnich dniach przeczytałem kilka standardowych ataków na habilitację. Sprowadzają się do tego, że habilitacja ma być przeszkodą w rozwoju naukowym, kamieniem młyńskim na szyjach młodych, zdolnych, których skrzydła podcinane są perspektywą postępowania habilitacyjnego. Innymi słowy, gdyby nie habilitacja, kariery owych młodych doktorów rozwijałyby się szybko, pięknie i międzynarodowo. W nauce polskiej okna trzeba by likwidować, żeby te wszystkie orły nie ulatywały w przestworza.
Co ciekawe, w rozmowach na temat zakończonych postępowań habilitacyjnych, jeśli pojawiają się głosy krytyczne, dotyczą przepuszczonych słabych habilitacji. Przypominam sobie tylko jedno postępowanie, w naukach prawnych, opisane na blogu Doktrynalia, w którym wydaje się, że uwalono habilitanta bez wyraźnych podstaw intelektualnych. Jedno! A i w wypadku tego postępowania pojawiały się wątpliwości co do jakości dorobku. Nawet jednak jeśliby tych wątpliwości nie było, nie oznacza to, że cały proces podcina skrzydła. Nie ma na to dowodów. Czy jest zatem habilitacja ową przeszkodą w karierach? Nie sądzę. Co więcej, doświadczenie i opowieści wskazują, że to nie naukowcy, o których myślimy, że są świetni, narzekają na habilitację.
Jasne, moje poglądy mogą ulec radykalnej zmianie w wypadku mojego własnego uwalenia. Czy jednak, z dzisiejszej perspektywy, będzie ono oznaczać, że habilitację nalezy zlikwidować? Nie sądzę. Nadal uważam, że habilitacja jest zaporą przed nędzą intelektualną. Uważam też, że należy pracować nad usprawnieniem procedur, ulepszeniem postępowania, procesów recenzyjnych i wszystkiego innego. Dopóki jednak nie wymyślimy procedur awansowych zastępujących habilitację, myślę, że powinna zostać. I klawiatura mnie parzy, jak to piszę.