Perełka

W komentarzach do ostatnich wpisów podniesiono kwestię wynikającą z tego fragmentu raportu Centralnej Komisji: 

 

Podstawą odmownych decyzji w sprawie zatwierdzenia uchwały rady jednostki organizacyjnej o nadaniu stopnia była:
– niska ocena poziomu pracy doktorskiej,
– wadliwość przewodu pod względem formalnym,
– przekroczenie uprawnień rady (nadanie stopnia doktora w zakresie formalnych uprawnień rady za pracę doktorską należącą do innej dyscypliny).

 

Dodam swoje trzy grosze. Niska ocena poziomu pracy doktorskiej niby nie budzi za bardzo wątpliwości przynajmniej co do zasady. Słabe doktoraty powinny paść. Trochę jednak zastanawia, na jakiej podstawie CK jest w stanie ocenić doktorat oraz obronę, jednak niech im już będzie.

 

Dużo ciekawsze są kolejne powody. Chciałbym się dowiedzieć, na czym polegały błędy formalne. Coś czuję, że nie szło o to, że w przewodzie doktorskim był tylko jeden recenzent. Konflikt interesów? Przecież był już przypadek doktoratu promowanego przez tatę, a recenzowanego przez mamę. Odmowa byłaby tu w pełni uzasadniona. Ale może nie było wszystkich głosowań, nie były odpowiednio sformułowane? A może recenzent miał dodatkową afiliację, o której wszyscy zapomnieli? Gdzie jest granica błędu formalnego, który unieważnia lata pracy doktoranta czy habilitanta?

 

I wreszcie perełka! Nie nadamy doktoratu, bo jest w innej dyscyplinie niż ta, którą reprezentuje rada wydziału. Znam doktoraty wybitne. Doktoraty, które miały rzeczywisty i znaczący wpływ na rozwój dyscypliny. W Polsce moglibyśmy ich nie nadać, bo nie są z właściwej dyscypliny! Przecież to się nie chce w głowie zmieścić.

 

Ale dodam jeszcze jedno pytanie. Kto płaci za profesorskie błędy? No, oczywiście doktorant czy habilitant. Państwo profesorowie zawalili, ale to doktoranta uwalili! Załamałbym się, gdyby nie nadano mi doktoratu, bo ktoś popełnił błąd formalny, albo gdyby ktoś stwierdził, że ten doktorat to jednak nie ta dyscyplina. A że dobry? A kogo to obchodzi? Grunt, żeby w papierach się zgadzało!