Dyskusja nad habilitacją z matematyki aż wrze, a ja sie zastanawiam nad kilkoma jej aspektami, o których będę sukcesywnie pisał. Pierwszy aspekt to to, że habilitant w swoim odwołaniu dokonuje analizy bibliometrycznej dorobku niedawno wyhabilitowanych matematyków i porównuje ze swoim. Jego dorobek jest znacznie lepszy. Powstaje więc pytanie, na ile mają sens takie porównania, niekoniecznie zresztą bibliometryczne? Czy rzeczywiście ma sens stwierdzenie: Kowalski dostał habilitację, więc mi się też należy.
Intuicja podpowiadała, że takie porównania nie mają większego sensu, szczególnie jeśli opierać sie jedynie o bibliometrię. Dorobek habilitanta to nie tylko punkty, cytowania, współczynniki wpływu. Jednak pomyślałem jeszcze raz i przypomniałem sobie te dziesiątki, a może już i setki postępowań, do których zaglądałem. Poza przypadkami skrajnymi (in plus) nie da się przewidzieć wyniku postępowania – przepchać można właściwie wszystko, a rozpiętość dorobków jest tak wielka, że można by właściwie powiedzieć, że przyznawaniem habilitacji rządzi w najlepszym razie rzut monetą, a realistycznie bardzo kapryśne widzimisię recenzentów. Jednemu się podoba, innemu się nie podoba, cieszy się jeden, obok cierpi drugi habilitant z podobnym, a często i lepszym dorobkiem. Zresztą w dyskusji nad habilitacją z matematyki jej przeciwnicy przyznają, że nadane już stopnie zostały nadane na podstawie dorobków gorszych. A dr B? Dr B. miał po prostu pecha. I co? Tough shit. Niech sobie pojeździ po Polsce i się zaprezentuje potencjalnym recenzentom.
Oczywiste jest, że jedni habilitanci mają lepszy dorobek od innych. Są habilitacje świetne, przeciętne, słabe. Jest jednak według mnie wielką niesprawiedliwością, gdy nie nadajemy stopnia komuś, kto ma dorobek lepszy od właśnie wyhabilitowanego kolegi. Nie ma według mnie argumentu (włącznie z tymi o ubogości, nad którymi nawet nie chcę się zastanawiać), który usprawiedliwia takie praktyki.
PS. Oczekiwanie, że habilitant będzie jeździł po Polsce i prezentował się u potencjalnego recenzenta czy recenzentów, jest jakimś koszmarnym snem o absurdzie. Z propozycją takiej pielgrzymki do recenzentów trudno nawet dyskutować.