Plotek samodzielny

Dokończenie sprawy z poprzedniego wpisu. Dostałem trzy dalsze maile. 

Pierwszy mówiący o tym, że rada wydziału nie przegłosowała wniosku przeciwnego – innymi słowy, to że głosujemy na nie, nie oznacza głosowania na tak. Co więcej, sprawa odbiła się może nie echem, ale z pewnością kacem członków rady wydziału. Mój korespondent wyraził przekonanie, że to ów kac może przyczynić się do pozytywnego głosowania w następnym rozdaniu.

 

W drugim mailu dostałem trochę dokumentów, a w szczególności wyciąg z protokołu, z niezwykłą wręcz filipiką osoby sprzeciwiającej się nadaniu stopnia. To przemówienie o tym, że autoreferat jest napisany w pierwszej osobie liczbie mnogiej, o wrażeniach, że udział w artykułach nie jest dominujący, że wysokich kilkudziesiąt procent wkładu nie można zaprezentować na 5 rysunkach, a wszystko okraszone, jak dla mnie, dość niesmacznymi insynuacjami. Muszę powiedzieć, że czytałem i miałem wrażenie, że to bardzo personalny atak, który ukrywa animozje personalne, a przecież to tylko streszczenie na potrzeby protokołu! 1/3 protokołu poświęcono temu wystąpieniu.

 

Mój korespondent pisze, że nie ma wątpliwości, że spełnione zostały kryteria ustawowe co do wkładu w dyscyplinę. Problemy są w tym, czy osoba habilitująca się jest samodzielna. I tu, podkreśla, nie ma jasnych kryteriów, opieramy się na wrażeniach, decyzja jest uznaniowa. Zgadzam się z moim korespondentem, ale ja poszedłbym dalej, ale napiszę o tym w innym poście.

 

No i dostałem maila trzeciego. Habilitacja przeszła, niejednogłośnie, ale z zapasem. Frekwencja na radzie była wyższa, państwo radni poczuli się do odpowiedzialności.

 

Czy sprawiedliwości stało się zadość? Nie wiem. Mam jednak poczucie absurdalności sytuacji. Po raz kolejny pokazujemy, że procesowi nie można ufać, że rządzą nim przypadek, emocje i kac moralny. Żenujące to wszystko jest.