Jakiś czas temu, przezornie odczekałem z wpisem na blogu, dostałem tzw. przeciek. Otóż jeden profesor rozmawiał z drugim profesorem i zapytał o moją habilitację. Nic o tym bym nie wiedział, gdyby nie to, że powiedział o tym innemu profesorowi, który z kolei powiedział mnie.
Rozmowa tych pierwszych profesorów nie byłaby zapewne aż tak godna uwagi (choć wiem, że wszystko, co mówi profesor, jest siłą rzeczy godne uwagi), gdyby nie to, że zapytany profesor jest jednym z moich recenzentów, na dodatek tym, którego najbardziej się boję. Jest to też recenzent, który w dyscyplinie i instytucjach ma znaczny szacunek i jego zdanie będzie miało stosowny ciężar gatunkowy. Rozmowa na mój temat była oczywiście krótka (wszak o czym tu gadać), najważniejsze jednak jest to, że recenzent miał się przychylnie wypowiedzieć o mojej habilitacji i zaimplikować recenzję pozytywną. Gdy usłyszałem wiadomości, dziękowałem za nie bardzo, trochę mi ulżyło, choć, również przezornie, staram się o tym nie myśleć. Przyznam jednak, że nie potrafię zupełnie odrzucić tej, było nie było, dobrej wiadomości.
Mam jeszcze komentarz: wesoło mi, gdy myśę o zasłużonych dla nauki, narodu i ludzkości i profesorach, z siwym wąsem i skroniami, którzy tak zwyczajnie plotkują. Jest w tym coś uroczego, pod warunkiem, że plotkowanie ma cele miłe i przyjemne.