Dziś znów negatywnie. To, co towarzyszyło mi nieustannie w czasie mojego przygotowywania się do 'zrobienia habilitacji’, to niepewność. Ale, co ciekawe, wcale nie idzie o mi o niepewność wyniku. Ta niepewność jest oczywista i jest częścią pracy akademickiej. Dla mnie jednak dużo poważniejsza jest niepewność procesu.
Głównie idzie mi o recenzentów. Jak pisałem na początku, chciałbym, żeby recenzowali mnie ludzie, którzy są autorytetami, ludzie, którzy są w sposób niekwestionaowalny 'szanowalni’ ze względu na swój dorobek. Żeby proces odbył się 'porządnie’. Niestety, to wcale nie jest takie pewne. I pomimo wymagań międzynarodowości komisji i recenzentów, praktyka pokazuje coś zupełnie innego. I można tylko jeszcze raz powiedzieć: NIESTETY! A zatem jestem zaangażowany w proces, który nie daje pewności swej rzetelności
Ale jest jeszcze druga strona medalu. Jest to również proces przesycony biurokratycznymi oczekiwaniami, które, według mnie, podważają go jeszcze bardziej. Nie dlatego go podważają, że ktoś wymyślił sobie formularz taki czy inny. One go podważają dlatego, bo okazuje się, że procedura przekazuje implicytny brak zaufania wobec tych, którzy się jej poddają. I można się tylko zastanawiać dlaczego. Czyżby to te wręcz niewiarygodne autoreferaty, które pojawiają się od czasu do czasu na stronach CK? Czyżby nie można było założyć, że kandydaci na profesorów przeczytają rozporządzenie?