Zainspirowany krótką wymianą na Twitterze, postanowiłem dokonać refleksji na blogu. Pytanie, które było podstawą do wymiany, jest następujące. Czy podatnik (uczelnie) powinny wydawać pieniądze na tłumaczenie tekstów polskich naukowców, którzy nie radzą sobie, powiedzmy, z angielskim? W wymianie nie został sprecyzowany typ tekstu, ale myślę, że chodziło przede wszystkim o książki, a zatem nakład finansowy na takie przedsięwzięcie jest znaczny. A zatem, czy powinniśmy tłumaczyć polską humanistykę, żeby mógł się z nią zapoznać czytelnik międzynarodowy?
Argumentacja za jest następująca. Język polski jest językiem niszowym w Europie. A zatem niewiele osób, poza tymi zainteresowanymi Polską ze względów osobistych/rodzinnych czy naukowych, uczy się naszego języka (pomimo tego, że jak donoszono w historii sami Adam i Ewa mówili po polsku!). Przykład takiego Bourdieu czy Habermasa, którego tłumaczono na język angielski, nie stosuje się, bo rozpowszechnienie języka francuskiego i niemieckiego jest znacznie większe. Polscy humaniści mają jednak wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, więc tłumaczymy ich po to, żeby świat mógł z tychże pereł intelektualnych skorzystać.
Nie zgadzam się z tymi argumentami. Uważam, że tłumaczenie polskojęzycznego maszynopisu polskiego uczonego jest nonsensem i wyrzucaniem pieniędzy. Podobnie jak uważam, że wydawanie (i to niemałych) pieniędzy na wydawanie drukiem takich książek to nieporozumienie. Oto moja argumentacja.
Po pierwsze, uważam, że książki (i artykuły) należy wydawać dlatego, że są dobre, a nie dlatego, że uczelnia (czy państwo) ma politykę przybliżania polskich pereł badawczych publiczności międzynarodowej. To, że przetłumaczymy książkę, ba, to, że ją wydamy, nadal nie oznacza, że ktoś ją przeczyta. Co więcej, szanujące się wydawnictwa naukowe żyją nie z tego, że Prof. Iksiński zapłaci im za wydanie swej książki, ale z tego, że wydają dobre książki. Tłumaczone polskie dzieła wydawane są jednak w Peterze Langu, a nie w CUP. Zastanawiam się zresztą, czy obecność wydawnictwa Peter Lang w Polsce i wydawanie dziesiątek tysięcy złotych na książki wydawane w PL znacząco zmieniło pozycję szerokiej polskiej humanistyki na świecie. Czy rzeczywiście autorzy tych książek stali się nowymi kamieniami milowymi?
Co więcej, wydaje mi się, że polski uczony, który pisze po polsku nie jest w stanie napisać książki dla czytelnika międzynarodowego. Podejrzewam, co więcej, że tłumacz tutaj nie pomoże, a jest szansa, że pogorszy sprawy.
Po trzecie, polscy uczeni, piszący po polsku są tłumaczeni. Na TT dałem przykład Modzelewskiego, Janion, Kuli, Geremka, jestem pewien, że jest ich więcej. W odpowiedzi przeczytałem to:
Nie wiem, z czyjej inicjatywy i za czyje pieniądze tłumaczono Janion czy Modzelewskiego
A ja wiem! Wydawnictwom po prostu opłaca się tłumaczyć dobre książki. I jeśli książka będzie dobra, to ona zostanie zauważona. Wydawnictwa na świecie szukają tych pereł i jak je znajdą, to wydają.
Oczywiście, są szanse (być może nawet znaczne), że dobra książka po polsku zostanie przeoczona. Jednak są jeszcze większe szanse i świat nauki międzynarodowej nie będzie przez to nieutulony w bólu. A to dlatego, że ma wystarczający ogromny natłok informacji bez tej jednej perły z Krakowa, Rzeszowa, Bydgoszczy, Olsztyna czy Sieradza.
Co zrobić jednak, żeby książka z Warszawy, Łodzi, Suwałk, Słupska, Kutna czy Legnicy została jednak dostrzeżona, żeby świat się zachwycił? Otóż rozwiązanie jest tyle proste, co oczywiste. Otóż należy nauczyć się języka, w którym chcemy wydawać nasze książki. I w tymże języku napisać je samemu.