Dostałem ostatnio kilka listów, za które wszystkie serdecznie dziękuję, w których opowiedziano mi różne historie habilitacyjne. Autorzy jednak proszą, żeby zostawic detale dla siebie. No i zostawiam, z żalem, donosząc, że tu recenzja od czapy, tu głosowanie niespójne, tu z kolei kłamstewko, a tu kłamstwo, tu naruszenie procedury, tu inne. Życie habilitacyjne pełną gębą. To, co najciekawsze w tych listach, to obraz habilitacji z obu stron barykady. Piszą bowiem zarówno habilitanci, jak i członkowie komisji habilitacyjnych (do tej pory jedynie doktorzy habilitowani i to raczej młodzi). Ci drudzy piszą rzadziej (i bardzo rzadko).
Obraz, który się wyłania z tych listów, to obraz ludzi, którzy są skutecznie ograniczani przez starych profesorów-wyjadaczy, którzy nawet nie wchodzą w dyskusje z młodszymi. Komisja habilitacyjna to przede wszystkim porządek dziobania i nie będzie tu jakaś, za przeproszeniem, gówniarzeria z habilitacją się wymądrzać wobec starszych i mądrzejszych. A jako że 'gówniarzeria’ chce uzyskać w przewidywalnej przyszłości profesurę, to siedzi i co najwyżej bulgocze. Nikt na razie nie przyznał się do głosowania wbrew, nazwijmy to, sumieniu. Ale jakoś podchodzę do tego z pewnym dystansem.