W niedawnym artykule prof. Ludwik Stomma opisuje nieudaną habilitację. Kluczowe są według mnie trzy aspekty tego opisu, który postanowiłem przyjąć za dobrą monetę. Po pierwsze, jak się nie ukorzysz, to będziesz miał problem. Po drugie, recenzenci postanowili zignorować rodzącą się renomę miedzynarodową habilitanta. Po trzecie, głosy wstrzymujące się połowy rady wydziału. I tak oto mamy maly wycinek polskiej rzeczywistości habilitacyjnej. A wszystko zaczyna się i kończy na władzy.
Władza pojawia sie od drugiej strony. Od strony habilitanta, który musi pochylić głowę, pokazać, że jest młodzikiem, że to co robi, to marne cienie prawdziwej nauki….Nauki, którą prowadzą, rzecz jasna, państwo profesorowie. Ta władza (arogancja?) uajwnia się również w polskiej perspektywie naukowej. Świat nie istnieje i oceniamy hablitanta w naszym sosie. Zaproszenie do Częstochowy jest wartościowsze niż na Sorbone, bo przecież to ta nasi profesorowie maja udokumentowany znaczny wkład w rozwój dyscypliny. I na koniec brak odpowiedzialności…Nonszalancja, z którą można się przecież wstrzymać od głosu, nie decydować, a może nawet nie wiedzieć, że się głosuje przeciw.
Stomma pokazuja wycinek. To obrazek jakże przywołujący pierwszego barona Acton.