Pozwólmy odpocząć profesorom?

Na blogu Doktrynalia wpis na temat odrzuconej habilitacji na UW, która pomyślnie zakończyła się w Białymstoku. Autor podnosi dwie ważne rzeczy we wpisie, do których odniosę sie tu. Po pierwsze, kwestię 'wydziałowości’ habilitacji. Autor pisze:

 

No bo co ma zrobić rada wydziału, która uznała, że dana osoba nie spełnia kryteriów dla nadania stopnia doktora habilitowanego, a później inna rada wydziału nadała mu stopień? Zatrudnić na stanowisku profesora uczelnianego, przyznając, że ta inna rada wydziału ma rację? To może najuczciwiej by było, gdyby taka rada wydziału od razu zrezygnowała z uprawnień habilitacyjnych?

 

Nie odpowiada mi takie postawienie sprawy. Nie odpowiada dlatego, że zakłada ono nieomylność rady, a odwołanie od jej decyzji wręcz za kapryśne. Zadałbym więc inne pytanie: co ma zrobić habilitant, którego Rada Wydziału potraktowała nieuczciwie? Ma po prostu zrezygnować z habilitacji, uznając, że Roma locuta, causa finita? Habilitant powinien mieć prawo odwołania, jeśli uważa, że potraktowano go nieuczciwie. Jeśli jego odwołanie uznano za zasadne, to tak, rada wydziału musi zaufać innej radzie, a przynajmniej przyjąć jej decyzję. A przy okazji zastanowić się nad sobą i swym postępowaniem (wiem, mogę sobie pomarzyć), a jeszcze lepiej, żey to zrobiono w ramach systemu kontroli jakości! I tak, jeśli się okaże, ze rada nie radzi sobie z odpowiedzialnością nadawania stopni, nie powinna ich nadawać!

 

Pisze dalej autor Doktrynaliów:

I kolejna kwestia – jeśli ktoś przez 8 lat uzbierał niewielki dorobek, mimo, że wisiał nad nim miecz habilitacji, jaka jest szansa, że po habilitacji zacznie prowadzić więcej badań naukowych i więcej publikować? Moim zdaniem – niewielka. To zaś prowadzi mnie do drugiego wniosku – habilitacja powinna być odnawialna – mianowanie na stanowisko profesora uczelnianego powinno mieć charakter czasowy i po upływie kilku lat powinien się odbywać nowy konkurs na dane stanowisko.

 

Mam pytanie: czy w takim razie, odnawialny będzie też doktorat? Znam niejednego doktora bowiem, który po doktoracie spoczął na laurach, potem stał się starszym wykładowcą, potem wszystko zapomniał, ale nauczał dalej). Zarówno doktorat jak i habilitacja nie są nadawane za to, co będzie, ale są stopniami za to, co się stało.

 

Od pracodawcy z kolei zależy wprowadzenie takich mechanizmów oceny pracownika, które będą motywować/zmuszać go do pracy. Podnoszenie tej kwestii jedynie wobec doktorów habilitowanych, czy też profesorów uczelnianych, jest według mnie nieporozumieniem. Ocena pracownika oraz wymóg, by uczciwie pracował, powinien dotyczyć wszystkich pracowników. Od laboranta do rektora. Profesor uczelniany nie jest jakimś szczególnym typem pracownika, który powinien być wyróżniony szczególną uwagą. Wymóg pracowania dotyczy wszystkich innych grup zatrudnionych na uczelni. Czyżby bowiem profesor tytularny już nie musiał prowadzić badań? Napracował się już?