Profesorska przysługa

Pojawiła się petycja w sprawie profesury Michała Bilewicza. Gdy to piszę  110 osób ją podpisało, firmuje ją prof. Roland Imhoff.  A ja się nie mogę zdecydować, czy ona mi się nie podoba, czy mi się bardzo nie podoba. Petycja sugeruje, że niepodpisana nominacja profesorska dotyczy wyłącznie dr. Bilewicza, a na dodatek. że prezydent Duda nie podpisuje jej dlatego, bo Bilewicz bada uprzedzenia. A wszystko jest bez precedensu.

No i nie podoba mi się ta petycja, bo tu zapewne wcale nie chodzi tylko o jednego Bilewicza, a sprawa wcale nie jest bezprecedensowa. Wątpię też, by wstrzymywano Bilewicza przez jego badania. Wkurza mnie też, że świat w postaci prof. Imhoffa czy kogoś innego nie stanął w oburzeniu, gdy 10 lat temu mieliśmy pierwszą zamrażarkę profesorską (o czym parę osób i  tutaj i Twitterze już pisali).  Dziesiątki profesorantów czekało wtedy na prezydencki podpis, żaden z nich jednak nie miał tak dobrego kolegi jak prof. Imhoff.

Nie znam Bilewicza, darzę go jednak pewną sympatią jako uczonego o profilu publicznym, z żalem patrzę, jak jest obrzucany błotem szczególnie w mediach społecznościowych. Jednak w tym wszystkim nie o Bilewicza chodzi. Przecież tu nie chodzi o to, żeby Bilewiczowi dali, a inni dalej czekali, teraz czy za chwilę. Bo za innymi nikt się akurat nie wstawił. Jeśli idzie o cokolwiek, to o zasadę, a nie jednego psychologa, z mniejszym lub większym ego.

Zawsze uważałem, że tzw. profesura belwederska, a zatem nominowanie przez prezydenta,  jest czymś miłym. Fajną wisienką na miłym profesorskim torcie. Po raz drugi w niedługim czasie mamy prezydenta, który uznaje, że może sobie nie podpisać. Bo nie. Szkoda, bo zabiera nam tę wisienkę.

I niestety przykład dr. Bilewicza po raz kolejny  pokazuje, że profesura to zbyt poważna sprawa, by oddawać ja w ręce politykom.

Przy okazji jednak uważam, że petycja w sprawie jednej osoby, jakkolwiek sympatycznej, nie ma większego sensu. I stawiam orzechy przeciw migdałom, że jeśli coś ta petycja osiągnie, to to, że profesorant będzie czekał jeszcze dłużej. Bo przecież żaden Imhoff i jego klika nie będzie nam pluć w twarz i dzieci tumanić. Obawiam się, że ta petycja to niedźwiedzia przysługa dla p. Bilewicza.

No, ale zawsze mamy w zanadrzu  list otwarty. To listem uderzymy tam, gdzie naprawdę zaboli.