Rodzime kryteria

Parę dni temu miałem krótką wymiane na twitterze w sprawie systemu parametryzacji. Mój dyskutant optował za rozwiązaniem brytyjskim, a zatem eksperckiej oceny niewielkiej liczby artykułów. Na mój argument, że dzisiaj w Polsce nie da się takiej parametryzacji przeprowadzić, dostałem argument, że można by zaangażować ekspertów z zagranicy. I na ten temat chciałbym napisać parę słów, zostawiając na boku kwestię samego modelu parametryzacji, która moim zdaniem ma tyle zalet, co i wad, natomiast na gruncie polskim może miec więcej wad niż zalet.

 

Otóż uważam pomysł, by międzynarodowi eksperci brali udział w polskiej parametryzacji, za chybiony. Jeśli parametryzacja ma mieć na celu zestawianie i porównywanie polskich jednostek naukowych, no to eksperci parametryzacyjni musza rozumieć kontekst, w jakim oceniają publikacje. Innymi słowy, parametryzacja jest, moim zdaniem, jedną z nielicznych sytuacji, w której należy mówić o nauce polskiej i należy ją oceniać nie wedle kryteriów międzynarodowych, ale wedle kryteriów rodzimych.

 

Wyobraźmy sobie na przykład, że porównujemy dwie publikacje, obie z punktu widzenia nauki międzynarodowej przestarzałe. Ale jedna jest również przestarzała w Polsce, a druga otwiera (zapóźnioną) naukę polską na nowe pole badawcze, dzięki któremu mamy szanse nawiązać kontakt ze światem. Takie publikacje powinny zostać ocenione inaczej, ale żeby to zrobić, trzeba znać kontekst naukowy, w jakim są one oceniane. Nie można też nie rozumieć kontekstu przemysłowego, medycznego, czy wreszcie prawnego w Polsce i jej nauce. Wątpię, żeby przeciętny polski ekspert je wszystkie rozumiał, z pewnością jednak nie zrozumie ich ekspert, który zjawił się z Hiszpanii czy Belgii i zabiera się do oceniania.

 

Jestem zwolennikiem umiędzynarodawiania nauki polskiej. Artykuł to artykuł i są jedne kryteria jego oceny. Jedna parametryzacja ma inne cele i funkcje. I należy o tym pamiętać.