Ster i okręt

Postanowiłem pociągnąć refleksję na temat recenzenta jako źrodła oceny. Uważam takie podejście do recenzowania za szkodliwe pomimo tego, że nie dysponuję takim doświadczeniem profesorskim jak cytowany w poprzednim wpisie recenzent. Co więcej, uważam, że recenzent, dla którego jego subiektywne zdanie jest miarą sukcesu, nie rozumie procesu recenzyjnego.

 

Moim zdaniem recenzenta dorobku prosi się o to, by opisał ten dorobek w kontekście (sub-)dyscypliny, w której działa habilitant. Recenzent ma się zastanowić, czy dorobek habilitanta spełnia kryteria/praktyki w tejże dyscyplinie. To, co prywatnie myśli recenzent, jest stosunkowo nieważne.

 

Kryterium 'mądrości’ wkurza mnie głównie dlatego, bo, jak sądzę, zakłada, że recenzent musi się z habilitantem zgadzać. Trudno sobie bowiem wyobrazić kogoś, kto się nie zgadza z tym, co robi habilitant, i uważa to coś mądrego. To z kolei wiedzie nas ku konkluzji, że habilitanci powinni szerokim łukiem omijać nawet cień nowatorskości, nie mówiąc już o kontrowersji. Co ciekawe, nie raz były dyskusje na ten temat. Zawsze kończyły się jedną radą dla habilitantów: nawet nie myślcie o nowatorskości! Zdaje się więc, że recenzent-socjolog powiedział głośno to, co wielu jego kolegów po cichu myśli.