Mały off-topic. Na forum pojawił się wątek o wyborach do CK. Jak rozumiem, wybory te odbywają się jedynie w gronie osób z tytułem profesora. I muszę przyznać, że mnie to nieco irytuje, by nie powiedzieć brzydko.
Rozumiem, dlaczego bierne prawo wyborcze mają jedynie osoby z tytułem profesora. Nie do końca się z tym zgadzam, jednak rozumiem to. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego czynne prawo wyborcze mają jedynie osoby z tytułem profesora. Z jakichże to powodów, ludzie, których najbardziej dotyczy działalność Centralnej Komisji (a zatem doktorzy i doktorzy habilitowani) nie mają prawa się wypowiadać, kto w tejże komisji zasiada?
Widzę oczywiście argument, że wybory odbywają się jedynie wśród ludzi, którzy niczego już nie chcą od CK i właśnie o to idzie. Zakłada on jednak, że profesorowie tytularni nie są w stanie być bezstronni i rzetelni w swych ocenach, jeśli zostaną wybrani przez szersze środowisko. Chcę myśleć, że profesor, nawet wybrany głosami adiunktów, będzie nadal się zachowywał uczciwie. Bardzo też wątpię, że ten, który będzie nierzetelny jakoś stanie się bardziej rzetelny tylko dlatego, że wybiorą go tylko inni profesorowie.
Z kolei zalety rozszerzenia czynnego prawa wyborczego, na przykład na grupy zainteresowane pracą CK, miałoby wiele zalet. Pomijam już ideę 'mandatu demokratycznego’. Ale to, co kluczowe dla mnie, to to, że mogliby być wybrani ci, którzy postrzegani są przez młodszych kolegów jako autorytety. Takie tam głupoty oczywiste jak większa spójność środowiskowa, jak podjęcie odpowiedzialności przez wszystkich zainteresowanych są mało przecież ważne i nie interesują z gruntu państwa profesorów.
Profesor to ważna funkcja, bardzo ważna. Ale to nie znaczy, że profesor powinien o wszystkim sam decydować i już wszystko wie. Profesorowi dobrze zrobiłaby wiedza, co myślą (również o nim samym) jego młodsi koledzy. Profesura nie powinna być korporacją, zamkniętą grupą, która sama sobie sterem, żeglarzem…..
Pisze to tak sobie…. Prędzej piekło zamarznie…..