Dzisiaj wpis bez linka (ogarnęła mnie masa wątpliwości i innych skrupułów, gdy go wstawiałem), choć oparty o refleksję nad postępowaniem, które znalazłem parę dni temu. Zastanawiam się nad ramą czasową habilitacji. Nie chodzi mi jednak o 8-letni okres po doktoracie, ale o ramę czasową na przestrzeni całości kariery badacza. Postępowanie, na które natrafiłem, to habilitacja osoby, która juz ładnych parę lat temu przekroczyła wiek emerytalny. Habilitant ten podjął pracę akademicką, gdy ja jeszcze nawet nie byłem w planach moich rodziców, habilitacja z kolei oparta jest na książce, którą habilitant napisał po przeczytaniu stu innych książek. Książka została wydana przez lokalna uczelnię habilitanta.
Gdy zastanawiam się nad tym, czy należy rozważać habilitację osoby w wieku emerytalnym, odpowiadam pozytywnie. Tak, wiek habilitanta nie ma tu nic do rzeczy. Jednak gdy patrzę na habilitację, która „koronuje” 50 lat lokalnej pracy akademickiej, mam poważne wątpliwości co do takiej habilitacji, a szczególnie co do kryterium aktywności habilitanta. O „wkładzie w rozwój dyscypliny” nawet nie wspomnę.
Habilitacja, o której mówię, to najprawdopodobniej przemiły prezent od uczelni na zakończenie pracy zawodowej habilitanta. Rozpromieniony habilitant będzie opowiadał wnukom i prawnukom o tym, jak mu poszło, a one z wypiekami na twarzy będą szukały go na stronach Centralnej Komisji. Nie chcę odbierać habilitantowi radości z przemiłej imprezy, jednak chciałbym zwrócić uwagę, że to wszystko nie ma nic wspólnego z kryteriami oceny habilitanta zapisanymi w ustawie. I może jednak warto by było dać habilitantowi wygrawerowanego roleksa, a nie habilitację!
A jednak, wbrew wielu komentarzom tutaj i na forum, to właśnie habilitacji chcą również tacy habilitanci. To jednak właśnie habilitacja stanowi wyznacznik ich wartości, bez względu na ich rzetelnie oceniony dorobek. Habilitacja to ten prawdziwy medal i żaden rolex jej nie zastąpi.