Napisała „habilitantka”. Właśnie pisze autoreferat. Właściwie to nie tyle pisze, co zastanawia się, kogo posłuchać. Tych, co mówią, by autoreferat zawierał przystępne cytaty do recenzji, czy może jednak tych, którzy chcą ambitniej – o wkładzie, dyscyplinie itd.. Nie udzieliłem dobrych rad habilitantce, niech sama decyduje i się męczy. Miała też nadzieję na wniosek przed wakacjami, ale nie ma, po co już się spieszyć – ostatnie zebranie Centralnej Komisji jest chyba na początku czerwca. Potem zamykana jest na głucho. Można więc spokojnie poczekać do jesieni.
Pisząc te słowa przypominam sobie niejednokrotne spory tutaj na temat modelu recenzji – całość dorobku czy może jednak kolejna recenzja pubikacji. Przypomina mi się to właśnie w kontekście fragmetów autoreferatu przeklejanych do recenzji 'publikacyjnych’. Oto recenzje pisane bywają słowami habilitanta, czasem cytowanymi bez zrozumienia (widziałem już takie recenzje).
Jednak proszę uprzejmie o nieokazywanie zdzwienia. Wielokrotnie słyszałem, a i doświadczyłem na własnej skórze próśb, bym sam sobie napisał referencje (profesor tylko podpisze). Czemużby ta piękna tradycja epistolograficzna miała zanikać w postępowaniu habilitacyjnym? Właściwe można by zgłosić wniosek o to, by habilitant przygotowywał recenzje, które recenzenci, po zainkasowaniu honorarium, podpisywaliby.
Czyżbym właśnie rozwiązał problem recenzji habilitacyjnych?