Dostałem dzisiaj maila od anonimowego uczestnika I Kongresu Suicydologicznego, który właśnie odbywa się w Łodzi. Mój korespondent pisze o tym, że konferencja zaczęła się o godzinie 10 i do godziny 14 uczestnikom nie pozwolono zadać ani jednego pytania. Osiem wykładów plenarnych – zero pytań. Potem była przerwa. Mój korespondent napisał z sesji równoległej, w której dyskusja zaczęła się po wszystkich referatach, a więc ponad 6 godzin po rozpoczęciu konferencji.
Co ciekawe, to nie jest pierwszy mail tego typu. Kilka tygodni temu dostałem podobny mail (i zignorowałem go), tyle że na tamtej konferencji uczestnikom w ogóle nie pozwolono zadawać pytań. Cała konferencja była 'plenarna’. A jak pisał mój korespondent, część organizatorów bała się, że uczestnicy będą zadawać pytania, które się prelegentom nie spodobają.
Nie rozumiem organizowania konferencji bez debaty. Nie rozumiem szczególnie w przypadku wykładów plenarnych. Wydawałoby mi się, że szczególnie właśnie wykłady plenarne, znacznie dłuższe od zwykłych referatów powinny się kończyć dyskusją. Co więcej, wwydawałoby mi się, że zaproszonym prelegnetom plenarnym powinno zależeć na tym, żeby porozmawiać z widownią, która przecież, powiedzmy to sobie wprost, płaci za ich wystąpienie.
Powiedziałbym również, że to właśnie niewygodne pytania warto przede wszystkim zadawać.