East side story

Musze to wyrzucić z siebie. Z jakiego powodu grant nawet z najlepszej organizacji ma być drogą do szybkiej habilitacji? No, do ciężkiej cholery, czyż habilitacji nie daje się za badania/publikacje, a nie za granty z Bardzo Ważnego Miejsca?

 

Oczywiście rozumiem, że szczególnie w niektórych dyscypinach pozyskiwanie pieniędzy na badania jest ważne, a czasem bardzo ważne. No, ale skoro mogę dostać tyle samo pieniędzy z Mało Ważnego Miejsca, to po jaką cholerę miałbym iść do Bardzo Ważnego Miejsca, gdzie uzyskanie grantu będzie trudniejsze? Czy ktoś mi mógłby to wytłumaczyć? Czyż celem nie jest pozyskanie pieniędzy?

 

I wresszcie – dlaczego żeby dostać tytuł profesorski muszę wyjechać z domu na 3 miesiące i siedzieć przy biurku 'za granicą’? Czy jeśli w Polsce robi się badania na najwyższym światowym poziomie w małej działce A (a są takie miejsca), ja muszę pojechać do Hameryki, bo to jest Hameryka?

 

Ale to kluczowe pytanie jest inne. Co do cholery te 3 miesiące w Hameryce zmienią?! Moja znajoma niedawno pojechała na krótką 'wizytę badawczą’ do USA. Miała pieniądze z jakiegoś grantu, napisała do znajomego, znajomy zaprosił, pojechała. No i spędziła te 2 tygodnie krecąc się po kampusie, bibliotece i chodząc na lunche z kolegami z departamentu. I co? No, nic. Głównym osiągnięciem jej wyjazdu było to, że zwiedziła okolicę. No i oczywiście to, że teraz może powiedzieć, że 'prowadziła badania’ na jedym z najlepszych uniwersytetów amerykańskich. Zapytałbym jeszcze, czy w ministerstwie słyszeli o Skype.

 

Byłem i jestem krytyczny wobec wielu rzeczy, które dzieją się w polskiej nauce. Ale może dobrze jest przestać mysleć, że jesteśmy zaściankiem zaścianków i tylko za wdychają powietrze na zagranicznym uniwersytecie możemy stać się polskimi profesorami. 

 

I like to be in America
OK by me in America
Everything free in America....

 

Naiwność

To mój ostatni wpis na temat propozycji Rady Młodych Naukowców. Chciałbym zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, wprowadzenie możliwości odpowiedzi na recenzje uważam za pomysł raczej sensowny. Moje 'raczej’ własnie dotyczy recenzji głupich, nieprofesjonalnych,  wskazujacych na to, że recenzent nie ma pojęcia, o czym mówi. Paradoksalnie to właśnie takie recenzje będą sprawiały habilitantom najwięcej problemów. Jak bowiem napisać odpowiedź na głupią recenzję, nie wskazując przy tym, że jest głupia. Bo przecież wytknięcie wprost recenzentowi nieprofesjonalnej recenzji to potencjalnie samobójstwo. A co wtedy, gdy dyplomacja zawiedzie, gdy recenzent pisze, pardon, pierdoły.

 

Druga sprawa to moja zgoda ze sprzeciwem wobec przywrócenia kolokwium habilitacyjnego. Jak już pisałem wielokrotnie, uważam, że kolokwium to tylko okazja do harców kosztem habilitanta (to, że często tak nie jest, nie zmienia mojego zdania).

 

Na koniec jednak dodam, że zgadzam się z głosami w komentarzach tu i na blogu dra Kulczyckiego, że nawet gdyby przyjąć propozycje Rady, nie wpłyną one na poziom habilitacji. Dopóki 'środowisko’ będzie pozwalać na nierzetelność, kurtuazyjność, ignorancję w recenzjach czy postępowaniach habilitacyjnych w ogóle, reformy proponowane przez RMN niczego nie zmienią. I co z tego, że będę mógł odpowiedzieć na rencenzje, jeśli wśród recenzentów i w komisji może nie być nikogo, kto się zna na tym, co robię (na co wielokrotnie zwracała uwagę charioteer). Dopóki, dopóty będzie można napisać i powiedzieć każdą bzdurę w czasie przewodu habilitacyjnego, to, że zmienimy defnicję osiągnięcia, jest nieistotne. Przy okazji dodam, że uważam również, że zniesienie habilitacji niczego w postępowaniach awansowych (które przecież będą nadal się odbywały!) nie zmieni.

 

Habilitacje będą bowiem przeprowadzane przez ludzi, którzy piszą i tolerują dzisiejsze bzdury! Moim zdaniem, jest dalece posuniętą naiwnością sądzić, że kolejna zmiana przepisów cokolwiek zmieni to. Wielokrotnie przypominał podworkowy, że zmiana przepisów wcale nie musi się wiązać ze zmianą zachowań.

Porządek świata

I jeszcze jedna uwaga w sprawie uchwały Rady Młodych Naukowców. Nadawanie habiitacji w dziedzinie a nie w dyscyplinie jest zapewne posunięciem sensownym. Warto jednak przypomnieć zmianę przynależności dziedzinowej psychologii i pedagogiki, które powodowały problemy z minimum kadrowym. Habilitacje do tej pory przydatne stawały się zbędne i na odwrót. Zmianę tę zresztą szeroko komentował prof. Śliwerski dowodząc, że pedagogika wręcz z natury jest nauką humanistyczną, a przeniesienie jej do nauk społecznych zaburza porządek świata. Wydaje się, że już w raju pedagogika była na drzewie humanistycznym.

 

Propozycja RMN rozwiązuje problem historyka, który będzie mógł być w minimum kadrowym na równi z historykiem literatury, gorzej jednak będzie, gdy historia stanie się nauką polityczną. Wolałbym więc, by RMN zaczęła walczyć z idiotycznym przypisywaniem dyscyplin do dziedzin. Wolałbym też, żeby walczyła o wolność dyscyplinarną – choćby dla logopedii. Kisi się ona razem z pedagogami, którzy tylko dla jej dobra nie pozwalają się jej wyemancypować dyscyplinarnie.

Centra władzy

Drugiem elementem uchwały Rady Młodych Naukowców, na który chciałbym zwrócić uwagę, to propozycja, by uprawnienia do nadawania habilitacji były ograniczone do jednostek z kategorą A i A*.  Rada pisze:

 

Ponieważ jednostki skategoryzowane jako A i A+ reprezentują wyższy poziom naukowy od jednostek z kategorii B i C, RMN uważa, iż ograniczenie jednostek, które mogą nadawać stopień doktora habilitowanego, wpłynie pozytywnie na poziom habilitacji w naszym kraju.



Nie zgadzam się z tym stanowiskiem, nie zgadzam się też z tym uzasadnieniem. Oto dlaczego:

 

1. W radach jednostek wysokoskategoryzowanych zasiadają osoby, które nie tylko nie przyczyniły się do tej kategoryzacji, ale wręcz stanowiły jej przeszkodę. Nie można mieć pewności, że te osoby zawsze będą w mniejszości. Nawiasem mówiąc, nie ma też powodów, by myśleć, że osoby niepublikujące na poziomie A, nie potrafią oceniać badań i ich poziomu.

2. Nie ma prostego przełożenia poziomu jednostki na poziom rzetelności postępowań awansowych. O ile pamiętam, rozmawialiśmy tu o habilitacjach nadawanych na najlepszych wydziałach (np. w naukach prawnych). Potrafiłbym również wskazać nadawane na takich wydziałach doktoraty i habilitacje na żenująco niskim poziomie. Potrafiłbym też pokazać sytuacje odwrotne.

3. Co się stanie w przypadku, gdy jednostka straci kategorię A? Kategorie A nie są nadawane na wieczność i mogą być utracone. Co z postępowaniami? Co w przypadku, gdy żadna jednostka nie uzyska kategorii A (to chyba jest możliwe)?

4. I wreszcie, uważam, że skupienie władzy nadawania habilitacji czasami w dosłownie kilku jednostkach za coś potencjalnie bardzo szkodliwego i to nie tylko ze względów etycznych. Takie jednostki mogą narzucać swoją wizję uprawiania nauki w dyscyplinie całej dyscyplinie.

Osiągnięcie wiodące

Trwa dyskusja na temat uchwały Rady Młodych Naukowców dotyczącej habilitacji. Uchwała jest interesująca, z częścią postulatów się zgadzam, z częścią nie. Jest to jednak ważny głos w dyskusji na temat habilitacji w Polsce i poświęcę jej kilka najbliższych wpisów.

 

Dzisiaj kilka słów na temat propozycji zmian w definicji osiągnięcia – centrum postępowania habilitacyjnego. RMN proponuje, by osiągnięcie zdefiniować jako dzieło:

 

„opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jako zbioru publikacji, w których powstanie habilitant miał wkład wyłączny lub wiodący, oraz które stanowi istotny wkład w rozwój danej dziedziny naukowej.”



Uważam, że taka definicja byłaby regresem wobec tego, co jest dzisiaj. Mam proste pytanie: kto będzie ustalał 'wiodącość’ habilitanta i w jaki sposób będzie się to dokonywać? Wielokrotnie podejmowany był tu problem procentowego wkładu habilitanta, trudności z jego określeniem. Rada Młodych Naukowców przerzuca te wszystkie problemy właśnie do centrum postępowania.

 

Co więcej, kiedy można mówić o wiodącym wkładzie? Czy wtedy, gdy ktoś przeprowadził badania, dał pomysł, policzył, napisał? A może ktoś, kto uzyskał finansowanie? Odnoszę wrażenie, że RMN zapomniała, że dzisiejsza nauka jest głównie kooperacyjna i coraz trudniej stwierdzić, kto 'wiedzie’, poza, rzecz jasna, czysto instytucjonalnymi ramami kierownika laboratorium.

 

Oczywiście rzeczywistość będzie taka, jak z udziałami procentowymi. Ty mi powiesz, że ja miałem 80 procent, ja ci potem powiem, że ty miałeś wiodący wkład. Innymi słowy, jeden wielki szwindel. Tyle że teraz ten szwindel będzie podstawą nadania stopnia. No po prostu super!

 

I na koniec – z rozczarowaniem przeczytałem, ze młodzi naukowcy chcą pozostawić ten kompletnie idiotyczny zapis o rozwoju dyscypliny naukowej. Zadęcia nauki polskiej ciąg dalszy.

Kolokwium ponad wszystko

W najnowszym numerze Forum Akademickiego pojawiła się odpowiedź na artykuł profesorów Brzezińskiego i Izdebskiego. Niestety, postulaty profesorów Kosmulskiego i Pronia nie są tak jasne jak w poprzednim artykule. Widzę je tak.

 

1. Ograniczenie kompetencji rad wydziału na rzecz recenzentów, bo przecież oni podpisują się pod swoją recenzją imieniem i nazwiskiem. Autorzy dodają, że uważają, że członkowie rady wydziału, czasami niemający pojęcia o tym, co robi habilitant, nie powinni głosować przeciwko decyzji recenzentów. Autorzy piszą też o powoływaniu 'prawdziwych ekspertów’.

 

2. Wprowadzenie „kolokwium habilitacyjnego”. A zatem, jak piszą autorzy, habilitant powinien być obligatoryjnie obecny podczas posiedzenia komisji. Oczywiście, autorom chodzi o debatę naukową.

 

I to chyba wszystko. Nie zgadzam się z tymi postulatami. Autorzy piszą, że „czynnikiem, który w największym stopniu wpływa na obniżenie poziomu habilitacji jest niska jakość recenzji.” Recenzje to streszczenia autoreferatu, a przecież recenzja powinna być analizą wszystkich publikacji dorobku habilitacyjnego. Niestety, profesorowie zdają się nie zauważać sprzeczności, w którą wpadli i nie wskazują, jak spowodować, by recezenci nie streszczali autoreferatu. Wydaje mi się też, że streszczanie autoreferatu nie jest głównym problemem nierzetelnych recenzji, które czytałem.

 

Domagając się dokładnej analizy publikacji habilitanta, autorzy polemiki wskazują na dodatek, że recenzenci czasopism pokpiwają swoją rolę i wiele artykułów  zawiera błędy merytoryczne i redakcyjne. A wszystko dlatego, że recezenci są anonimowi. Ja z kolei myślę, że recenzenci nie są anonimowi dla redakcji. No i przecież Kosmulski i Proń samo mówią o nierzetelnych recenzjach habilitacyjnych, które są podpisywane! Znam też wiele czasopism, w których jakość zamieszczanych artykułów wskazuje, że recenzenci poważnie podchodzą do swej oceny. Nawiasem mówiąc, ja też tak robię.

 

O powrocie kolokwium habilitacyjnego nie mam już siły pisać. Uważam, że kolokwium habilitacyjne nie ma sensu.

 

Centralizacja CK

Ostatnio w Forum akademickim ukazały się artykuły na temat podneisienia jakości nadawanych stopni i tytułu. Dzisiaj o pierwszym z nich.

 

Profesorowie Brzeziński i Izdebski proponują następujące sposoby podniesienia standardów np. w postępowaniach habilitacyjnych.

 

1. Po pierwsze, profesorowie proponują podnieść minima kadrowe. Obecnie jednostka, która będzie chciała nadawać habilitacje musiałaby mieć 18 pracowników przynajmniej z habilitacją w danej dziedzinie, w tym przynajmniej 9 profesorów oraz 8 osób z danej dyscypliny. Więcej osób z dziedziny i dyscypliny nie przeszkadza profesorom wskazywać na 'postdyscyplinarność’ i interdyscyplinarność badań.

 

2. Po drugie, habilitant nie powinien się habilitować 'u siebie’, a wszyscy recenzenci powinni być spoza jednostki habilitującej. Profesorowie wskazują na przewagę 'psychologiczną’ habilitantów z postępowaniami w jednostkach macierzystych.

 

3. Wszyscy recenzenci powinni być wskazywani przez Centralną Komisję. Co więcej, niejednomyślne decyzje komisji mogłyby być zatwierdzane przez CK.  Profesorowie wskazują również na to, że postępowania są zaoczne i nie ma okazji do 'poznania’ kandydata.

 

Mówiąc szczerze, nie rozumiem, jak propozycje Panów Profesorów przełożą się na wyższe standardy postępowań habilitacyjnych. Niejasne jest dla mnie, dlaczego 18 osób będzie głosowało lepiej niż dzisiejsze 12 osób. Czy są jakiekolwiek podstawy, by twierdzić, że postępowania w dużych radach są systematycznie lepsze od tych w małych radach (ja potrafiłbym pokazać przykłady na tezę przeciwną). Mam wrażenie, że w tym postulacie idzie głównie o to, by skumulować władzę nadawania stopni w wydziałach dużych, takich, na jakich pracują obaj panowie.

 

Tak, habilitant z postępowaniem u siebie ma przewagę. Jednak taką przewagę mają również habilitanci znający osobiście członków rady, współpracujący z nimi czy też w radzie ceniącej pewien sposób uprawiania nauki. Profesorowie bardzo nie chcą chyba zająć się rzeczywistym problemem: rzetelnością recenzji i decyzji. Przecież gdyby recenzenci pisali rzetelne recenzje, a ci, którzy takich nie piszą, byliby piętnowani, problem zniknąłby natychmiast. Można by też postulowc rzetelne dyskusje.

 

Trudno odnieść na poważnie do postulatów zwiększenia władzy Centralnej Komisji. Być może panowie profesorowie nie spotkali się z tytanami recenzyjnymi – zaprzeczeniem rzetelności oceniania. Większa władza dla CK jest nieporozumieniem, najpierw niech CK zacznie porządnie wypełniać swoje zadania. Podobnie zresztą jak argument o niemożności poznania habilitanta.

 

Pobożne życzenia

Pakt dla nauki zawiera kilka postulatów wobec procedury habilitacyjnej. Autorzy proponują:

 

1. Zwiększenie minimum kadrowego do 15 osób oraz nadanie uprawnień do habilitowania tylko jednostkom z kategorią A lub A+.

2. Rozdzielenie zatrudnienia (rotacji) od procedury habilitacyjnej.

3. Habilitację uzyskuje się po pozytywnej ocenie dorobku habilitanta.

4. Kryteria oceny dorobku ustala rada wydziału.

5. Procedura finansowana jest przez państwo.

6. Zwiększenie ilości recenzentów do 5; wybiera ich CK, która monioruje np. jakość postępowań. Członkowie CK nie mogą brać udziału w postępowaniach habilitacyjnych.

 

Czy zastanowiono się nad obciążeniem dla jednostek A i A+, które będą musiały przeprowadzać wszystkie habilitacje. Czy ci ludzie będą mogli zrobić cokolwiek innego? Można już pominąć to, że kilka (ciekawy jestem, w jakiej dyscyplinie kategorię A mają np. tylko 2 jednostki) rad wydziału będzie trzęsło  dyscypliną w całej Polsce. Mam wrażenie, że propozycje Paktu to stworzenie sytuacji nauk ekonomicznych dla większości dyscyplin. Nie rozumiem też, dlaczego minimum kadrowe należy podnieść do 15 'samodzielnych’. Czy oparte jest to na jakichkowliek racjonalnych przesłankach?

 

Czy habilitacja powinna być obowiązkowa? W normalnym świecie nie powinna, co do nauki polskiej mam wiele wątpliwości. Nawiasem mówiąc, autorzy chcą utrzymać minimum kadrowe oparte na habilitacji. Mamy więc habilitację, która jest nieobowiązkowa i profesurę, którą  można uzyskać bez niej (nie jest to jednak jasne). Będą więc profesorowie, którzy nie będą mogli promować doktoratów, bo tylko habilitacja daje prawo do bycia 'samodzielnym’ pracownikiem naukowym (status utrzymany w Pakcie). Natychmiast zresztą ci profesorowie stracą prawo do habilitacji i doktoryzowania, bo nie będą mieli habilitacji. Pomimo tego, że są profesorami. Głowa mnie rozbolała….

 

Nie rozumiem, skąd pięciu recenzentów i dlaczego to CK ma ich wybierać. Czy podatnik ma finansować wszystkie postępowania habilitacyjne? Anegdotycznie, jednak słyszałem o kilku osobach, które próbują habilitacji 3, nawet 4 razy. Podatnik ma wykładać kasę za każdym razem?

 

Najbardziej jednak czekałem na to, że Pakt podpowie, jak podnieść poziom habilitacji. Niestety, poza stwierdzeniem, że należy podnieść poziom, autorzy Paktu nie proponują nic, poza tym, co jest teraz. Jestem bardzo sceptyczny co do Centralnej Komisji jako gwaranta jakości. Co więcej, podejrzewam, że odcięcie członków CK od możliwości dorabiania w postępowaniach (ze wszech miar słuszne), spowoduje, że nikt nie będzie chciał być członkiem CK.

 

Pudrowanie

W odpowiedzi na artykuł młodej doktorki, prof. Hartman odnosi się m.in. do postępowań habilitacyjnych. Profesor postuluje zakaz habilitowania się na własnej uczelni, sformalizowanie wymogów recenzji, publikowanie wszystkich recenzji awansowych w internecie. Nic to nowego (wątki te były tu wielokrotnie dyskutowane), na dodatek wydaje się, że prof. Hartman nie wie, iż od paru lat recenzje są już publikowane 'w internecie’.  Nie skomentuję tego.

 

Co z pozostałymi dwoma postulatami? Jak pisze wcześniej profesor, koterie i frakcje profesorskie zacieśniły się, wątpię zatem, by przeniesienie się z miasta do miasta cokolwiek zmieniło. Nierzetelność nie zna granic urbanistycznych, a recenzje grzecznościowe pisze się dla konkretnej osoby. Pozostaje sformalizowanie recenzji. To z kolei oznacza, że najbardziej doświadczonym polskim uczonym należy powiedzieć, co i jak mają napisać w recenzji. Niestety, i tu jestem sceptyczny. Recenzje habilitacyjne są już formalizowane rozporządzeniem ministra w sprawie kryteriów oceny habilitanta. Niewielu recenzentów przejęło się tą formalizacją.

 

Kończy profesor następującym stwierdzeniem:

 

Jakość nauki zależy od jakości kadry….

 

Trudno się z tym nie zgodzić. Ale przecież właśnie dlatego w najlepszym interesie uczelni jest poszukiwanie, wychowywanie i zatrudnianie wybitnych doktorantów (jeśli tylko są najlepsi!). W przeciwnym razie nie byłoby sensu robić doktoratu w najlepszym zespole, bo nie można by poźniej w nim pracować! W najlepszym interesie uczelni jest też rzetelne habilitowanie najlepszych doktorów. Zakazy, o których pisze prof. Hartman, to protezy. Nie odnoszą się do rzeczywistych problemów, a jedynie ukrywają pod wartwą zakazowego pudru.

Nie daruję ci tej nocy!

Tym razem prof. Śliwerski dzieli się poglądem, że nowa habilitacja jest łatwiejsza, twierdząc nawet, że 'generalnie panuje taka opinia’. W niedawnym wpisie łączy łatwość nowej habilitacji z brakiem kolokwium i wykładu habilitacyjnego.

 

Iście profesorski punkt widzenia. Nie zgadzam się z taką opinią (nie sądzę też, by panowała 'generalnie’) i uważam, że jest ona wynikiem chęci przywrócenia części władzy profesorskiej. Ileż prościej byłoby, gdyby komisja i rada mogły nie opierać się jedynie na publicznie dostępnych recenzjach! Jakże przyjemnie byłoby znów móc popatrzeć na habilitanta, który się wije odpowiadając na pytania z czwartego roku studiów. A potem, ludzcy państwo, jednak nadać stopień. Bo przecież nie wiedział, ale ksiażkę Pana Profesora czytał, a może nawet i kupił.

 

Ale może to Pana Profesora boli najbardziej. Pisze pedagog: 

 

Każdy sam wybiera sobie jednostkę i nie musi o to pytać dziekana czy dyrektora instytutu, tak własnego, jak i obcego. Nie trzeba być zatrudnionym w uczelni czy instytucie naukowym, by ubiegać się o habilitację czy tytuł naukowy. Wszystko zatem, a w każdym razie bardzo dużo jest w rękach tej osoby, która wnioskuje o nadane jej stopnia czy tytułu naukowego. 

 

A to przecież jakże wyraźnie naruszyło relacje poddaństwa, przypisania do ziemi, a może i pierwszej nocy! Jak tak można?!