Zwrócono mi uwage na to postępowanie, które zakończyło się niepowodzeniem. Postępowanie jest ciekawe przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na samą habilitantkę. Medialna, z wieloma nagrodami, wyraźnie widoczna na uczelni, na której pracuje. Po drugie, habilitantka ma dorobek międzynarodowy, może nie wielki, ale jednak ma. W ocenie przeważyła jednak książka.
Recenezenci, ja zwykle, skupiają się na rozprawie, tfu, osiągnięciu i to ono decyduje o tym, czy habilitacja przejdzie. I tu zaczyna się problem. Jedna z recenzentek pisze o teoretycznej miałkości książki. Dodaje przy tym, że ustalenia habilitantki nie wnoszą nic nowego (to zresztą ciekawe przeformułowanie znacznego wkładu w rozwój dyscypliny). I tu jest problem. Z jednej strony habilitantka jest współautorką 7 artykulów z JCR, jednak to, co jest ważne to książka. Nie mam zdania na temat tego, co napisała autorka, nie wiem jednak, czy to książka powinna przeważyć wszystko. Co więcej, podejrzewam, że habilitantka zdecydowała się napisać książkę, bo lepiej mieć książkę. I to książka ją pogrzebała.
Czy ta habilitacja powinna była przejść? Nie wiem. Z jednej strony mamy osobę o niemałych osiągnięciach, również międzynarodowych, ale recenzenci uznają, że ważniejsza jest książka, która nie przeszła przez żaden proces recenzyjny. Z drugiej strony jednak mamy książkę, za którą odpowiedzialna jest tylko habilitantka, a recenzenci zgodni są, że książka zawiera błędy o dużym kalibrze.
Cytuję to postępwanie właśnie dlatego, że nie jest oczywiste, ale wskazuje, moim zdaniem, na jeden z głównych problemów polskiej habilitacji. Otóż nadal oceniamy rozprawę, a nie całość dorobku habilitanta. Może czas ruszyć do przodu?