Rozmawiałem niedawno z kolegą w sprawie jego doktoranta. Uznaliśmy wspólnie, że doktorant skorzystałby na tym, gdbybym zaangażował się w jego w doktorat. Natychmiast jednak oświeciło nas, że nie ma mechanizmu, który pozwoliłby mi promować doktoranta wspólnie z kolegą. Obaj jesteśmy pracownikami samodzielnymi, a więc żaden z nas nie może być promotorem pomocniczym. A ja po raz kolejny nie rozumiem przepsiu, który zakazuje bycia promotorem pomocniczym profesorom (podwórkowym i pałacowym).
Po raz kolejny zastanawiam się też nad źródłami takiego zapisu. Czy to ujma na honorze profesora, że nie jest promotorem prawdziwym? Może profesor to 'miszcz’, który nikomu nie będzie pomagać? A może o to, że ustawodawca zakłada, że dwóch profesorów się nie dogada? Nie wiem, nie rozumiem oraz oświadczam, że chętnie zostałbym promotorem pomocniczym. Ba, mógłbym być nawet promotorem pomocniczym w przewodzie, w którym promotorem jest doktor.
Zastanawia mnie też, czy polska nauka kiedyś dojdzie do wniosku w promowaniu doktoratu nie idzie o stopnie, ale przede wszystkim o kompetencje w wąskiej specjalizacji doktoranta. Do tego można by dodać zazwyczaj nieobecne umiejętności promotorskie. Co więcej, ostrzegam wrażliwych, że jadę po bandzie, to nie profesor, a „zwykły” doktor może być najbardziej kompetentny do promowania doktoratu. Takich rewolucji jednak póki co nie przewidujemy.