Blog leży jeszcze odłogiem, tylko pół-wkacyjnym, bo strony awansowe nadal w modularnym przygotowaniu Centralnej Komisji. W poszukiwaniu inspiracji rzadko zawodzi jednak blog pedagogiczny. Tym razem profesor-pedagog zaskakuje mnie głębokością podziałów dyscyplinarnych. Co prawda, nie znam się na pedagogice, jednak „hybrydalną pedagogiką opiekuńczo-wychowawczą i społeczną” dostałem jak obuchem, a chwilę walnął mnie prawy sierpowy „pedagogiki prenatalnej”, której nie do końca łapię (o ogólnej i specjalnej już nawet nie napiszę).
Najpierw zacząłem się zastanawiać nad hybrydalną pedagogiką i czym się różni od niehybrydalnej, ale szybko przeszedłem na refleksje nad koniecznością nazywania różnych wersji pedagogiki. Konieczność szufladkowania rzeczywistości naukowej, nazywania każdej pedagogiki coraz bardziej skomplikowanymi etykietami zaskakuje mnie. Mam bowiem proste pytanie: A po co? Czy chodzi tu o pokazanie niezwykłej złożoności pedagogiki, skomplikowania, które ograniają tylko najtęższe głowy? Czy może raczej o to, żeby w mairę dokładnie opisać grupy towarzyskie, do których się należy? Nie czytamy więc hybrydalnych, bo to nie są nasi koledzy, ale już ogólnych to spoko. Prenatalnyhch nie, ale pogrobowych jak najbardziej.
Ironizuję sobie oczywiście, jednak sprawa może być poważna. O ile nie widzę nic zdrożnego w recenzji wdawniczej książki spoza swego grona towarzyskiego, to zastanawiam się, jak by to było w wypadku recenzji habilitacyjnych. I mi optymizmem nie powiało.