Oto fragment propozycji oceny parametrycznej, którą niedawno omawiano na Twitterze:
Nie rozumiem takiego zapisu i uważam go za tyle przeciwużyteczny, co absurdalny. Oto dlaczego.
1. Zapis taki jest wyraźnie podyktowany scjentystyczną wizją nauki, w której to wizji dominuje artykuł. Jednak humaniści nadal publikują książki, w tym książki poważne, omawiające poważne badania naukowe. Książki nadal się liczą np. w historii, filozofii czy lingwistyce, ba, z tego, co wiem, od historyków na świecie oczekuje się publikowania książek. Proponowane reguły parametryczne idą wbrew praktykom dyscyplinarnym.
2. Z trudnością wielką, ale wyobraźmy sobie, że jest mały prężny instytut historii albo filozofii, w którym wszyscy się sprężyli opublikowali wiele książek i rozdziałów, wszystkie w świetnych wydawnictwach międzynarodowych i w świetnym towarzystwie. Pomysł, że tych publikacji nie będzie można oceniać, jest głupszy od najgłupszych pomysłów ministerialnych.
3. Ale jest jeszcze głupszy pomysł w tym wszystkim. To pomysł, że minister będzie mówił badaczom, jak mają publikować wyniki swych badań.
4. Wreszcie nowe propozycje parametryzacyjne znacznie doceniają monografie książkowe. Czy to dobrze, czy źle, to sprawa odrębna. Jednak przepisy są idiotyczne. Z jednej strony minister mówi, żeby publikować książki, bo za książki można zarobić dużo punktów. Z drugiej strony jednak mówi, że nie wolno tych punktów za dużo uzbierać. Dlaczego? Bo nie. To może jednak minister by się zdecydował, czego chce. Bo ja rozumiem, że może chcieć premiować tylko te najlepsze książki, ale niech nie wie lepiej, ile tych książek mogę napisać, do ciężkiej cholery.
I na koniec. Nie rozumiem chęci ministerstwa do tak daleko idącej kontroli rzeczywistości. Może to odnieść tylko skutek przeciwny do zamierzonego. Bo albo badacze będą publikować pod parametryzację, ale przeciw dyscyplinie, albo będą publikować pod dyscyplinę, ale przeciw parametryzacji. Kto wygra? Chyba tylko ministerstwo.