Zaraźliwe wykluczenie

Tak jak zapewne większość uczelni, również moja przygotowuje się do wprowadzenia zajęć online. Dyskutujemy na całego o tym, której platformy używać i w jaki sposób to robić. I tu nagle pojawił się wczoraj  post prof. Galasińskiego. Lingwista proponuje zrobić krok do tyłu i zastanowić się nad tym, co oznacza wprowadzenie zajęć z daleka i  zastanowić się nad 5 problemami.

  1. Czy nasi studenci mają dostęp do szybkiego połączenia internetowego, dzięki któremu będą mogli brać udział w zajęciach synchronicznych?
  2. Czy w ogóle mogą mieć dostęp do takiego internetu – Profesor mówi, że do jego wsi dolatują jedynie odważne ptaki, a z internetem krucho?
  3. Co więcej, jako że internet odczuwa spowolnienie netfliksowe, czy w ogóle da się prowadzić takie zajęcia?
  4. Czy nasi studenci mają dostęp do swojego własnego komputera bez ograniczeń?
  5. Czy wreszcie radykalnie zmieniona sytuacja rodzinna studentów pozwoli im na uczestnictwo w zajęciach?

Galasiński odpowiada na te pytania mówiąc, że prawdopodobne jest, że  dla większości studentów nie są one problemem. Jednak wstawia się za tą mniejszością, dla której mogą być. Pyta przy okazji, czy ktoś się zastanawia nad tą grupą wykluczonych. I ja odpowiem: nie spotkałem się z tym.

Post Galasińskiego uświadomił mi jeszcze jedną rzecz. Wszystkie dyskusje na temat zajęć zdalnych prowadzone są tak, jakby one były zwykłymi zajęciami, tylko, tak się złożyło, nie siedzimy w sali. I dyskutujemy na temat sprawdzania obecności, rozmów ze studentami  itd. A zajęcia przez internet nie są 'normalnymi’ zajęciami. I nie powinniśmy o nich myśleć w kategoriach, w których myślimy o zajęciach w sali. Być może obecność na zajęciach nie musi być obowiązkowa (sprawa wcale nie jest trywialna w wypadku np. zajęć klinicznych). Ale jeśli musi, czy rzeczywiście powinniśmy oczekiwać tego, że student będzie od czasu do czasu przerywał grę komputerową i klikał, żeby potwierdzić swą obecność. Przecież to absurd.

Do tej pory wiem o jednej uczelni, która chce prowadzić wszystkie zajęcia synchronicznie z obecnością studentów na zajęciach, czyli przy komputerze. Po przeczytaniu postu Galasińśkiego uważam, że nie jest to najlepszy pomysł. I zacząłem się zastanawiać, czy ten wymóg jest rzeczywiście podyktowany troską dydaktyczną czy może zupełnie inną.