Żniwa

Są rzeczy, których nie zrozumiem. Zaglądam bowiem do zakończonego postępowania z kulturoznawstwa, a tam profesor historii zarzuca habilitantowi, że korzysta z najnowszych teorii. W recenzji profesor pisze: 

 

„Historycy z reguły nie korzystają lub tylko sporadycznie z najnowszych teorii i konceptów metodologicznych. Z kolei u Jana Sowy teorie dominują w koncepcie pracy i w narracji naomiast uderza niedostatek wiedzy i umiejętności historycznych….”

 

No straszność nad strasznościami. Habilitant skorzystał z teorii i to na dodatek, teoretyk jeden, z najnowszych. Zamiast siedzieć choć jednym pośladkiem jeszcze w XIX wieku, habilitantowi zachciało się jakiegoś Lacana. Co więcej, pisze chwilę poźniej recenzent, historycy powinni wziąć antyprzykład z habilitanta i zauważyć, że teoria w historii potrzebna nie jest. Trochę tu przesadzam, jednak recenzent przyznaje, że w polskiej historiografii teorii niet. I w ten sposób profesor historii uświadomił światowi niehistoryków, że istnieje nauka ateoretyczna. Historycy po prostu zbierają ziarna prawdy jak kombajn pszenicę. A po co tu teoria, skoro wszystko jak na dłoni widać….?

 

 Przez chwilę się zastanawiałem, co oznacza 'wiedza i umiejętności historyczne’. Skoro nie teoria, to skonstatowałem, że w wypadku wiedzy idzie o więcej dat (magister zna z półtora tysiaca, doktor dwa tysiące lekko, doktor habilitowany dociąga do 4 tysiecy, a profesor tytularny to siedmioma tysiącami dat sypie jak z rękawa, członek rzeczywisty PAN rzeczywiście zna całe 10 tysięcy dat i to dziennych!). Jeśli idzie o  umiejętności historyczne, to chyba profesor ma na myśli czytanie. Bo co jeszcze potrzeba historykowi bez teorii? Wiem, wiem, jeszcze niestety pisanie!

 

Właściwie to tylko powiem, że odetchnąłem, że nie musiałem się habilitować z historii….