Moja (być może wrodzona) złośliwość wygrała. Bardzo rzadko jest ona podstawą wpisu, ale tym razem niestety jest. Muszę skomentować niewielki fragment niedawnego listu otwartego cytowanego na blogu profesora-pedagoga (tu linka). Przyznam szczerze, że list zainteresował mnie w stopniu niewielkim, jednak moją uwagę przykuł następujący fragment:
Jako profesor tytularny, osoba legitymująca się ponad 40–letnim stażem naukowym, twórca wielu teorii dla nauk społecznych i specjalista z zakresu wiedzy o patologii jednostki, grupy systemów
Zacząłem się zastanawiać bowiem, ile to jest 'wiele teorii’. Być może jestem jakimś unikatem akademickim, ale ja to bym chciał mieć choć jedną prawdziwą teorię na swoim koncie (zaplułbym się ze szczęścia, gdyby taka teoria uznana była w nauce na świecie). Nie jedną czy dwie mniej czy bardziej ważne hipotezy, które sprawdzone zostały empirycznie, ale całą teorię: cały zbiór tez, które opisują, wyjaśniają i na dodatek przewidują świat (lub chociaż jego część).
A tu nagle przychodzi gościu i mówi, że on ma wiele teorii! Łał! No i tak myślę i myślę – w zestawieniu ze mną, żuczkiem ateoretycznym, nawet z 10 to wiele, a 20 to już na pewno! A takie 20 teorii to już naprawdę coś – teoria, proszę sobie wyyobrazić, co 2 lata! A jeśli to wiele, to w porównaniu z mistrzami teorii? Toć to może być z 40 teorii! Nie prorok co rok, ale teoria! Łał! Łał! Łał!
I osobiście bardzo się cieszę, że to właśnie w polskiej nauce (kryminologii i pedagogice) mamy kogoś, kto teorię za teorią tworzy.